2008.09.15 - Wisła od zaplecza, czyli jak sobie radzą kluby sportowe i baseny nad rzeką
Dodane przez admin dnia 15.09.2008 11:08
Niegdyś warszawskie kluby sportowe nad Wisłą tętniły życiem. Dziś przegrywają z siłowniami na mieście. Szkoda, bo nad rzeką nadal można uprawiać sporty. I to jakie: kajakarstwo, żeglarstwo, jazdę konną. Tego nie oferuje nawet najlepszy fitness club.

Naszym celem jest propagowanie turystyki żeglarskiej. Działamy społecznie, bo pieniędzy z tego nie ma. Ale zawsze jakaś przyjazna bryza pomaga nam przetrwać - opowiadają Maria i Krzysztof Pechańscy z klubu Rejsy o ponad 50-letniej historii. Klub działa nieopodal Portu Czerniakowskiego. Zajmuje mały, pomalowany na niebiesko budynek, skrawek terenu, ma też małą przystań i kilka łodzi śródlądowych i morskich. Po sąsiedzku działa jeden z największych i najstarszych warszawskich ośrodków nad Wisłą - Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie (WTW), swoją przystań ma też Harcerski Ośrodek Specjalistyczny. Kajakarze z WTW trenujący na wodzie to w sezonie częsty widok. Sekcja kajakowa - turystyczna i wyczynowa - jest dumą Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, które nad Wisłą działa już od 127 lat.

Okolice mostu Łazienkowskiego to najprężniej zagospodarowane nabrzeża po lewej stronie Wisły. To tu spragnieni sportów wodnych warszawiacy mogą zapisać się do sekcji żeglarskiej działającej przy Rejsach czy kajakowej WTW, nieopodal są też dobrze utrzymane korty tenisowe. Po tej stronie znajduje się jeszcze Spójnia ze stajnią i sklepem motorowodniackim na wysokości Cytadeli oraz botel przy moście Poniatowskiego. Botel, czyli hotel na wodzie, wabi cenami (kajuta już od 42 zł za dobę), ale rzadko miewa komplet gości. - Lokalizację mamy idealną - blisko centrum, na wodzie. Ale jesteśmy słabo rozreklamowani - wzdycha Ewa Janiszewska, kierowniczka botelu. - Szkoda, bo goście bardzo chwalą pobyt u nas. Wszystkich urzeka widok na podświetlone wieczorem mosty - dodaje. Jest przekonana, że interes na wodzie szybciej by się rozwinął, gdyby miasto zagospodarowało lewobrzeżne bulwary. - Na razie mamy tu zaniedbaną pustynię. Służbom miejskim nawet trawy nie chce się tu kosić - wytyka Ewa Janiszewska.

Nie pływają, bo nie wiedzą?

Bardziej rozbudowane jest nadwiślańskie zaplecze po praskiej stronie. Przy Wale Miedzeszyńskim w sezonie działają dwa odkryte baseny, które prywatna firma dzierżawi od ośrodków Wisły, istnieje kilkanaście klubów sportowych. Kluby radzą sobie, jak mogą. Jedne zrezygnowały całkiem z prowadzenia działalności sportowej i wynajmują swoje tereny sklepom czy restauracjom. W tę stronę poszedł TKKF Rusałka przy Wybrzeżu Helskim. Wystarczyło, by prywatny inwestor urządził tam ogólnodostępną plażę z barem, by wymarły wcześniej ośrodek zaczął tętnić życiem. Odkąd pogoda dopisuje, wiele osób przychodzi tam się opalać. Za darmo mają kosze, hamaki, a nawet prysznic. Ale tam, gdzie kończy się plaża, zaczyna się zupełnie inny świat - chaszcze i zaniedbane hangary z wiekowymi łodziami. - Wynajęli mnie do pilnowania, ale tu nawet nie ma co ukraść! - kwituje dozorca strzegący tego "majątku".

Zagłębiem klubów sportowych jest Wał Miedzeszyński. Za PRL-u bulwar tętnił życiem - ludzie przychodzili pływać na odkrytych basenach, wodniacy bili się o miejsca na klubowych przystaniach. Dziś na próżno szukać tej dawnej atmosfery. Owszem, uruchomiono dwa baseny, ale tylko w naprawdę upalne dni robi się na nich tłoczno. Odstrasza temperatura wody, no i nie każdy warszawiak wie, że po praskiej stronie Wisły można popływać na świeżym powietrzu.

Na pewno więcej ludzi by tu przychodziło, gdyby kluby sportowe tętniły życiem. Ale tak, niestety, nie jest - po wymarłych, od dawna nieremontowanych przystaniach kręcą się pojedynczy ludzie, cumują nieliczne łodzie. Aż trudno uwierzyć, że kluby na Wale wciąż prowadzą działalność sportową i rekreacyjną. Bo prowadzą, ale nie nad Wisłą, tylko w swoich ośrodkach poza miastem, głównie nad Zalewem Zegrzyńskim. W warszawskich siedzibach działają głównie biura. To dlatego prężne niegdyś ośrodki kultury fizycznej zamieniają się w oazy spokoju, w których na ławeczkach grzeją kości emeryci.

Młodzi, do wody!

Kluby obniżają loty, bo od dobrych kilkunastu lat muszą się same utrzymywać. - Istniejemy w ramach struktur PTTK, ale tak naprawdę nie dostajemy od nich grosza. Utrzymujemy klub ze składek członkowskich, ale jak tu się utrzymać, skoro 30 proc. spośród 200 członków to martwe dusze - słyszymy w Warszawskim Klubie Motorowodniackim.

Poza kłopotami finansowymi jeszcze jedna rzecz spędza sen z powiek szefów sekcji sportowych we wszystkich klubach - chodzi o deficyt młodzieży. - W ogóle nie garnie się do Wisły. Jesteśmy klubem emerytów. Młodych nie interesuje praca społeczna i uprawianie sportów wodnych nad Wisłą - mówi Krzysztof Pechański z Rejsów. - Po warszawskim odcinku Wisły pływają już tylko starsi zapaleńcy, którzy mają czas i cierpliwość do dłubania przy łodziach - dodaje. To dlatego przy przystani Warszawskiego Klubu Wodniackiego cumuje tylko kilkanaście łodzi. Kiedyś było ich dużo więcej. - Benzyna jest tak droga, że nie każdego stać na taki sport. Godzina pływania kosztuje jakieś 100 zł - twierdzi pracownik klubu. W dodatku pływanie po Wiśle to spore ryzyko, bo rzeka od wielu lat nie była regulowana. Łatwo wpłynąć na mieliznę i zniszczyć łódĽ.